Kiedy człowiek współczesny chciałby zaczerpnąć „świeżego spojrzenia” na swoje życie, powinien często udawać się na cmentarz. Cmentarz to dobre miejsce na rozważanie, że tak się wyrażę kolokwialnie własnego położenia w misterium życia. Na cmentarzu, gdzie obok siebie tysiącami lub setkami spoczywają bohaterowie i zdrajcy, ludzie wielcy lub i zupełnie przeciętni, sławni i nieznani prawie nikomu, bogaci i nie mający niczego; dziś wszyscy milczący i równi sobie. Warto pomyśleć (ja tak robię), że kiedy umrze człowiek, który posiadał bogactwo i władzę, wpływy i wszystkie atrybuty pobudzające zazdrość, wówczas po oszacowaniu jego osiągnięć i dzieł pozostaje pytanie: czy jego życie było dobre czy złe? Ludzka zawiść już zniknęła, podobnie jak wszystko inne, a majątek przeszedł w ręce innych ludzi i jedną miarą jest: czy był kochany, czy znienawidzony? Czy jego śmierć uznano jako stratę, czy też stała się powodem radości?
Wśród tych, którzy odwiedzają cmentarze, którzy żyją wśród niepewności jutra i wszystkiego wokół jestem pewien, że pod wierzchnią warstwą swoich przywar ludzie dostrzegają jedno : pragniemy wszyscy być dobrzy i kochani, a większość naszych rad, to po prostu próby odnalezienia skróconej drogi do miłości. Przypominając sobie biblijną opowieść o Łazarzu i biedaku, odwiedzając cmentarz, czuję z dużym natężeniem duszy jedną bardzo istotną myśl. Kiedy człowiek umiera niekochany, wówczas bez względu na swój majątek, władzę, wpływy czy talenty, musi uznać własne życie za porażkę. Gdy zatem możemy wybierać pomiędzy dwoma sposobami myślenia (duchowym i nazwijmy go „światowym”) czy nie powinniśmy zawsze pamiętać o śmierci i starać się żyć tak, by nasza śmierć nie przyniosła światu radości?
Pochylając się nad grobami tych, których już z nami nie ma, myślę często o tym, jak nieszczęśliwi muszą być ludzie, którzy nie mają oparcia w Bogu, ponieważ nie zawierzyli, że w ogóle istnieje. Stojąc nad grobem moich rodziców (leżą bowiem w jednej mogile), myślę zawsze o jednym : jakim jestem szczęściarzem. Szczęściarzem, który przyjmuje świat wiarą w życie wieczne, oraz o tym, że codzienne sprawy, nawet te najtrudniejsze przeżywam łatwiej w łączności ze Zmartwychwstałym Jezusem.
Człowiek wierzący odwiedzający cmentarz musi zdawać sobie również sprawę, że ma wolną wolę z jednej strony, ale z drugiej są pewnego rodzaju uwarunkowania, takie jak miejsce urodzenia, gdzie żyjemy, w jakiej rodzinie, ile mamy czasu, które przecież są darem Boga. Weźmy taką oto sytuację. Kiedy piorun zabijając kogoś uderza w miejsce, w którym przed chwilą stał ktoś inny, kiedy kolega zapada na śmiertelną chorobę a nie ja. Niektórzy sądzą, że takie rzeczy są dziełem przypadku : ktoś miał szczęście, ktoś inny nie. Ja zaś, w obliczu wiary, na cmentarzu myślę o jednym : Bóg tak chciał, na pewno dla naszego dobra. Dobrze obrazuje to modlitwa liturgiczna, wspomnienie św. Stanisława Kostki, natchniona wątkiem biblijnym i tradycji wielowiekowej Kościoła. Ten młody święty „umarł przeżywszy czasów wiele”. Umarł, aby dać innym młodym ludziom przykład jak żyć, aby osiągnąć życie wieczne.
Młodym i tym z nas, którzy o śmierci nie myślą, lub wyrzucili ją z głowy, radzę jedno: idźcie na cmentarz. Idźcie bez strachu i bez uprzedzeń, a wtedy zobaczycie prawdziwe życie. Ujrzycie oczyma duszy to, co tak naprawdę ma znaczenie. Najwięcej znaczy w życiu miłość, ta do Boga i ludzi. Bóg zna każdego z nas i żąda od nas tylko tego, czemu jesteśmy w stanie podołać, zezwala na tyle cierpienia, ile jesteśmy w stanie znieść. I zabiera nas do siebie w najlepszym dla nas momencie. On o tym decyduję, nie my! Pamiętajmy tylko o jednym - nic nie ginie, a zwłaszcza uczynki miłosierdzia, a szczególnie miłość!
Wasz Przyjaciel
Parafia Chrystusa Króla
w Goczałkowie
ul. Strzegomska 17A, 58-150 Goczałków
Warto przeczytać